Recenzja filmu

Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny (2008)
Heinrich Breloer
Armin Mueller-Stahl
Iris Berben

Piękno powierzchowności

To, co otrzymujemy, to piękny obrazek pewnej epoki. Szczególną uwagę poświęcono detalom wystroju wnętrz i ubioru. "Buddenbrookowie" z całą pewności mogą się więc podobać pod względem wizualnym.
Być wiernym literze dzieła, czy też jego duchowi? Oto odwieczne pytanie filmowców podejmujących się trudu przeniesienia powieści na ekran kinowy. Jeśli pójdzie się pierwszą drogą, w efekcie może powstać bezosobowa relacja z kolejnych wydarzeń pierwowzoru. Jeśli wybierze się tę drugą, może się okazać, że konieczne będzie radykalne odejście od fabuły. Każda z tych dróg ma swoje wady i zalety. Pierwsza wydaje się jednak bezpieczniejsza. Nie powinno zatem dziwić, że "Buddenbrookowie" to właściwie nic więcej jak tylko ruchoma ilustracja, do tego bardzo uproszczona.

To, co otrzymujemy, to piękny obrazek pewnej epoki. Szczególną uwagę poświęcono detalom wystroju wnętrz i ubioru. "Buddenbrookowie" z całą pewności mogą się więc podobać pod względem wizualnym. Zdjęcia Gernota Rolla zasługują na uznanie. Niestety to prawie wszystko, co film ma do zaoferowania. Obraz składa się z serii relacji wypunktowujących najważniejsze zdarzenia w życiu Jeana Buddenbrooka, jego dwóch synów i pięknej córki. Jakby tego było mało, jest to relacja dość chaotyczna -  przeskakuje od osobistych monologów z offu do zdepersonalizowanej obserwacji z boku. Wszystko zaś podporządkowane jest potrzebie chwili.

Po obejrzeniu "Buddenbrooków" pozostaje w ustach gorzki posmak niewypowiedzianego pytania: "Po co to wszystko?". Reżyser i współscenarzysta Heinrich Breloer nawet nie próbuje wgłębić się w naturę opowieści Tomasza Manna. Stąd w filmie nie ma miejsca na interpretację, na pytania (a co dopiero na odpowiedzi) o przyczyny upadku Buddenbrooków i o to, co autor chciał nam przez to powiedzieć. Breloer bezwzględnie też ignoruje styl Manna, przypomina sobie o nim w najdziwniejszych, zwykle zupełnie nieodpowiednich  momentach. Doprecyzowując  prozę pisarza, sprawił, że całość jest przyziemną kroniką nieistotnych wypadków. Jedynie scena śmierci Thomasa robi wrażenie i pokazuje, czym mógłby być film, gdyby miał odpowiednią konstrukcję i tempo.

Niemiecka produkcja jest więc skierowana nie do tych, którzy poszukują doznań intelektualnych, a do tych, którym podobają się błyskotki i lśniące piękno powierzchowności. Poza wspomnianymi zdjęciami, kostiumami i scenografią na plus zaliczyć można grę aktorów. Większość z nich została bardzo dobrze dobrana i bez większych problemów odnajduje się w skórze swych bohaterów. Na uznanie szczególnie zasłużyli Marko Waschke w roli Thomasa i Jessica Schwarz w roli Tony. O ile dobry występ Schwarz nie powinien dziwić, o tyle mało mimo wszystko obyty z kinem Waschke to spore zaskoczenie. Jeśli to Wam wystarcza, wyjdziecie z seansu usatysfakcjonowani.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones